Relacja z rejsu na Islandię na s/y Roztocze

Płynąć latem na Islandię? Po co? Nie lepiej pojechać do Grecji? Drewnianą łódką? Nie będzie zimno? A co tam można zobaczyć? Te pytania i próby zniechęcania usłyszała przed wyjazdem do Bergen pewnie większość z załogi naszego rejsu na Islandię pięknym drewnianym jachtem Roztocze. I pomimo że zgodnie z przewidywaniami- było zimno,
a czasem mokro- nikt nie żałuje!

Po przyjeździe do Bergen pogoda sprawiła miłą niespodziankę- załogę przywitało piękne słońce i czekający przy kei jacht. Nie było ani chwili do zmarnowania- rozpakowaliśmy się, część zajęła się przeglądem zepsutego agregatu, pozostali przepakowywaniem przywiezionego z Polski w kartonach jedzenia do kambuza. „Chyba brakuje jednego kartonu? Brakuje słodyczy” zastanawia się głośno Kasia, nasz dzielny II oficer. „Na pewno nic więcej nie ma”- odpowiada załoga. Skoro nie ma- to pakujemy to co jest, a chwilę później ruszamy z plecakami po pozostałe zakupy.

Wyspa Heimaey

Wyspa Heimaey

Nie obyło się też bez przygód- część osób z załogi która przyjechała dzień wcześniej na czas zwiedzania miasta postanowiła oddać swoje bagaże do przechowywalni bagażu. Kiedy próbowali odzyskać swoje bagaże wieczorem, okazało się, że przechowalnia jest zamknięta. I że będzie otwarta dopiero w…. poniedziałek. Katastrofa w pełnej krasie, bo w plecakach ukryte były nie tylko sztormiaki, ale też obiady i zapasy czekolady. Na szczęście, dzięki pomocy uprzejmych służb miejskich szybko udało się odzyskać plecaki.

Po zapakowaniu wszystkiego- nareszcie ruszamy. Ostatni rzut oka na statek, wszystko zapakowane- płyniemy. Bergen żegna nas uroczym widokiem Bryggen, malowniczymi fiordami i pięknym mostem. Kurs na Szetlandy, płyniemy do Lervick. Wiatr sprzyja, stawiamy żagle i lecimy jak na skrzydłach. Testujemy też dopiero co naprawiony agregat. Sielanka nie trwa długo- już wieczorem spada deszcz, który jak się okaże będzie nam towarzyszyć praktycznie do końca rejsu, a agregat wcale nie chce działać tak jak powinien.

Landmannalaugar

Landmannalaugar

Po 200Mm docieramy w nocy (która nie jest ciemna) do Lervick. Parkujemy w kącie uroczego portu i zanim ktokolwiek wybierze się na miasto- czas dla jachtu. Podejście numer dwa do naprawy agregatu- paliwo wymienione, wygląda na to że działa. Sprzątamy i możemy zabrać się za zwiedzanie-odkrywamy uroki pubów i małych uliczek. Rano cała załoga rusza na szybkie zwiedzanie wyspy- już wieczorem wyruszamy na Wyspy Owcze. I  nikogo nie dziwi zwiedzanie w nocy- tu nie jest to trudne, przecież prawie ciągle jest jasno.

Żegnamy przemiłe i gościnne Lervick i wyruszamy w dalszą drogę. Jednak Szetlandy nie chcą wypuścić Roztocza- przez ponad 10 godzin staramy się wypłynąć wbrew fali i wiatrowi na otwarte morze. Humorów nie poprawia padający ciągle deszcz. Odpalamy agregat- mając nadzieję, że tym razem zapewni nam dostawę prądu.

Niezrażeni kiepską pogodą wypływamy w końcu poza wyspy. Żagle w górę, sternik bierze kurs na Wyspy Owcze- dopłyniemy tam za dwa dni. Po drodze odkrywamy uroki pływania drewnianą łódką- po kilku  od wyjścia z portu kubryk jest praktycznie cały oklejony workami na śmieci, które mają uchronić śpiących przed zmoczeniem koi
i śpiworów przez wodę kapiącą tu i ówdzie. Kapitan i pierwszy oficer również odkrywają z zaskoczeniem, że przez ich koje płyną strużki wody- na szczęście mamy zapas worków i srebrnej taśmy. Przeżywamy także moment grozy-
w pewnym momencie w kabinie nawigacyjnej pojawia się wielki kłąb czarnego, śmierdzącego dymu, który stawia kapitana i pierwszego oficera na równe nogi. Na szczęście, po chwili poszukiwań okazuje się że to nie pożar- ułamał się jedynie wydech od agregatu. Pożaru nie ma, ale nie ma też prądu. Załoga: agregat- 3:0.

Dokumentnie mokrzy wpływamy wczesnym rankiem na Wyspy Owcze. Dłuższą chwilę szukamy w porcie miejsca dla Roztocza. Udało się- stoimy bezpiecznie przy kei. Przestało padać! Wyrzucamy na pokład wszystkie mokre rzeczy, tworząc na bomach malowniczą kompozycję. Po chwili ktoś przybiega z wielką wieścią- w łazience dostępne są pralki
i suszarki! Przez następne dwa dni będziemy więc na przemian- zwiedzać wyspy prać i suszyć nasze mokre rzeczy. Okazuje się, że nawet deszcz nie może trwać wiecznie- Wyspy Owcze zwiedzamy w przepięknym słońcu.

Po dwóch dniach postoju, wypraniu i wysuszeniu wszystkiego co dało się wyprać uzupełniamy zapasy, tankujemy paliwo i wyruszamy- w końcu na Islandię! Prognoza jednak nie jest zbyt zaskakująca- padać ma przez całą drogę,
nie zabraknie też mgły. Ale będzie wiać. Płyniemy w gęstym mleku, nie widząc nawet za bardzo dokąd, niczym statek widmo. Kilka kolejnych dni upływa w rytmie kapiących kropel, zmian sterników, chuchania w zmarznięte ręce
i śpiewu przy grach karcianych. I posiłków- ponieważ każdy przywiózł swój, własnoręcznie zrobiony obiad wachty kambuzowe prześcigają się w serwowaniu coraz lepszych frykasów na obiady. Pod koją pierwszego oficera znajdujemy też zaginione pudełko, to w którym jechały ciasteczka! Głodny na pewno nie zostaje nikt.

Wodospad Gulfoss

Wodospad Gulfoss

W kulinarnym kłopocie (pomimo odnalezienia ciasteczek) jest tylko pierwszy oficer- który obiecał załodze własnoręcznie złowiony obiad. Jednak dotąd, poza kilkoma makrelami złowionymi jeszcze w fiordach- warunków do łowienia nie było. Wszystko zmienia się tuż przez wejściem na Vestmannaeyjar, małą wysepkę na południe od Islandii. Podczas gdy załoga z ogromnym entuzjazmem obfotografuje wielką wystającą z morza skałę na której pasą się owce, ‘pierwszy’ spokojnie szykuje wędkę. Strzał w dziesiątkę. Ledwo ciężarek dotyka dna, a już wędka wygina się, a na końcu znajduje się dorodny dorsz. I tak jeszcze siedem razy. Honor ocalony- jutro na obiad pyszna, świeża ryba.

Po zdjęciach i połowach wchodzimy do małego portu na Vestmannaeyjar. Ze zdumieniem oglądamy wyspę, która w roku 1974 przeżyła katastrofę wybuchu wulkanu (po którym wyspa powiększyła się prawie o połowę), oglądamy zdjęcia sprzed wybuchu, wspinamy się na punkt widokowy z którego oglądamy całą wyspę.
Widać też już Islandię- wypatrzoną już wczoraj z morza. Następnego dnia pakujemy się i wyruszamy w ostatni etap wyprawy- musimy opłynąć cypel Keflaviku i dopłynąć do Reykiaviku. Nie do wiary- nie pada i do Reikiaviku wpływamy ‘na sucho’. Teraz mamy dwa dni na zwiedzanie i wysprzątanie jachtu, zanim przekażemy go następnej załodze. Czyścimy więc i sprzątamy wszystkie kąty. Większość załogi planuje zwiedzić dalej Islandię samochodami- ale pomimo tego że zostajemy w tym pięknym miejscu, smutno rozstawać się ze starym kochanym Roztoczem. Na pewno jeszcze tu wrócimy!

Magda Stusińska

 

11986283_935850093147112_827765352_o